Kula Borgesa

Pierwszą rzeczą potrzebną do zrozumienia prawdziwej tajemnicy Alefa jest fakt, że świat, chociaż nieskończony, może zmieścić się w skończonej przestrzeni.

Niestety, dotąd nie udało mi się ujrzeć Alefa na własne oczy, dlatego zmuszony jestem polegać na relacjach historycznych, legendarnych, literackich. Jorge Luis Borges podaje w słynnym opowiadaniu, że chodzi o „kulę o blasku nie do zniesienia”, przypominającą zwierciadło, której średnica ma około trzech centymetrów. Dla argentyńskiego pisarza sfera ta była jednak przede wszystkim oknem; Borges — chociaż zamknięty był w małej, ciemnej piwnicy — spojrzał na Alefa, po czym jednocześnie ujrzał wszystkie miejsca w całym wszechświecie. Morza, pola i lasy — każdą twarz z każdego kontynentu — niebo: i nocne, i dzienne, na nim gwiazdy obu półkul — wszystko, wszystko. Jeśliby spróbować opisać Alefa geometrycznie, to stanowiłby miejsce, w którym schodzą się osie dowolnych istniejących przedmiotów, miejsc, płaszczyzn. To część całości, która jest jej równa — to cały wszechświat mieszczący się we fragmencie samego siebie.

Setki godzin spędzonych nad analizowaniem tej i innych relacji doprowadziły mnie do kilku wniosków. Przede wszystkim to pewne, że przedmiot, który opisałem, musi mieć kształt kuli. Figura ta jest doskonała i jednolita, brak w niej jakichkolwiek kątów, przez co nie posiada ostrych rogów, a każdy punkt jej powierzchni jest jednakowo oddalony od centrum; pisał o tym już Platon.

Oprócz pierwiastka doskonałości w każdej kuli zawiera się również nieskończoność i tajemnica, gdyż ani pola jej powierzchni, ani jej objętości nie można przedstawić za pomocą liczby naturalnej. Co więcej — stałej matematycznej, która odpowiada za tę właściwość, równej stosunkowi obwodu koła do jego średnicy, nie da się zapisać skończoną ilością cyfr. Oznacza to ni mniej ni więcej jak to, że znajdują się w niej wszystkie możliwe kombinacje liczb. A jeśliby zapisać nazwy dowolnych istniejących przedmiotów w systemie dwójkowym, okazałoby się, że one również od zawsze znajdowały się w tej stałej — i chyba taka właśnie byłaby algebraiczna definicja Alefa. A są przecież jeszcze rzeczy, które mogłyby istnieć…

Tym streszczeniem kończyłaby się moja opowieść, gdyby nie jeden mały fakt: Borgesowi, temu staremu szarlatanowi, tym razem zdarzyło się powiedzieć prawdę. Bo Alef, chociaż zaginął na przestrzeni ostatniego wieku, faktycznie istnieje.

Jego natura jest jednak zupełnie inna. Jak już wcześniej wspomniałem, do tej pory nie udało mi się go znaleźć (chociaż szukam od kilkudziesięciu lat), a moja teoria opiera się na logicznej syntezie tych opisów, które przedstawiają się najbardziej prawdopodobne, i może dlatego powinienem powiedzieć, że natura tego strasznego cudu wydaje mi się zupełnie inna.

Odwiedzałem miejsca, gdzie podobno widziano Alefa. Jeszcze na studiach traktowałem go jako ciekawe zagadnienie teoretyczne, koncept matematyczny; ale z każdym kolejnym źródłem stawałem się coraz bardziej przekonany o realności tego przedmiotu i słuszności mojej teorii. (A jeżeli się mylę, oznacza to, że można stracić rozum już od samych poszukiwań). Mam dziwne, bliżej niesprecyzowane przeczucie, że najbliżej zdobycia magicznej kuli znalazłem się, gdy powiedziano mi, że Alef znajduje się w zbiorach jednego z kolekcjonerów antyków. Niestety — były tam wyłącznie książki.

Na samym początku chciałem wykorzystać moc artefaktu, żeby sprawdzić, czy żyjemy w najlepszym z możliwych światów — czy nie jesteśmy po prostu odbiciem nie tego stwórcy co trzeba. Jednakże im więcej niepowodzeń napotykałem na swojej drodze, tym bardziej rosła moja frustracja, i po jakimś czasie zamiast idealizmu zaczęły mnie napędzać szaleństwo, obsesja, gniew: moim celem stało się unicestwić Alefa, odnaleźć go i zniszczyć raz na zawsze, by już nigdy nikogo nie skrzywdził, nawet jeśli oznaczać miałoby to destrukcję wszystkich potencjalnych uniwersów. Złość ma to do siebie, że prędko wygasa; po latach, kiedy pogodziłem się z klęską, kontynuuję poszukiwania niemal z powodu rutyny. I tylko czasami z tyłu głowy odzywa się do mnie cichy głos, który mówi, że jeśli się poddam, już nigdy nie stanę naprzeciw nieskończoności. Być może rzeczywiście od początku szukałem Alefa tylko po to, żeby się z nim zmierzyć.

Ach, Borges! Patrzeć na Absolut i nie oszaleć — szczęście, że akurat pomyślał o lustrze.

Bo kula, którą opisał, nie była zwierciadłem, nie w powszechnym rozumieniu. Ona nie ukazywała odbicia świata, który istniał — ona odbijała umysł tego, kto w nią patrzył, czyniąc go Bogiem, i na tej podstawie budowała zupełnie nowy świat we własnym wnętrzu. Nieprzypadkowo Alan z Lille, średniowieczny mnich, definiował Stwórcę jako sferę, której ośrodek znajduje się wszędzie, natomiast obwód — nigdzie. To ta sugestia naprowadziła mnie na trop, że gdyby z równania usunąć antropomorficzny pierwiastek boskości, za pierwszą przyczynę mógłby służyć sam Alef. A fakt, że Borges ujrzał kopię naszej rzeczywistości, że widział Londyn i Amerykę, był wyłącznie ironią losu. Jemu, który nienawidził zwierciadeł, bo bał się, że pomnażają to, co stoi przed nimi, jemu, który pisał o kolistych ruinach — akurat jemu zdarzyło się wyśnić samego siebie. Inni, ci, co zetknęli się z artefaktem przed nim, podejrzewali, czym jest, ale nie potrafili prawidłowo pojąć jego istoty — a on, który właśnie najtrafniej o niej pisał, przegapił swoją okazję… Zazdrościłem mu jej.

Zastanawiam się często, czy kula ta nie była tylko sennym koszmarem — metaforą literatury.

Ale wróćże do faktów, moja opowieści. Bo jakże to — spyta ktoś rezolutnie — cały świat mógłby się zmieścić w kuli o tak niewielkich rozmiarach? Otóż fizyka twierdzi, że kosmos powstał jako mała sfera o nieograniczonej gęstości, następnie zaś zaczął się rozszerzać. To prawda, ale niecała prawda; bo powierzchnia wszechświata w rzeczywistości nie powiększa się ani o odrobinę, lecz pozostaje stała — to tylko materia w jego obrębie równomiernie pomniejsza swoje rozmiary, i dlatego, mimo że odległości między gwiazdami wciąż się zwiększają, każdy wszechświat pomieści się w skończonej przestrzeni, i dlatego też prawdziwa objętość Alefa nie zna żadnych granic.

Znają je jednak nasze umysły. Po opuszczeniu piwnicy Borges przytłoczony był ogromem swojej wizji — ciekawe, czy to dlatego ratunku szukał później w krótkich formach. Udało mu się nie postradać rozumu, ale bał się, że nigdy już nie napotka żadnej nowej rzecz pod słońcem; wszystkie twarze zdawały mu się znajome. Strach Argentyńczyka okazał się na szczęście płonny, jednak gdyby znał prawdę, przeraziłby się jeszcze bardziej. (Chyba, że był nieskończenie mądrzejszy ode mnie i wiedział, lecz zrezygnował). Jak nas wszystkich na co dzień — ratowała go ignorancja.

Z tego ostatniego pewnie by się akurat śmiał. On, Borges.

Ostatni taki ślepiec-bóg.